Z niedźwiedziami i papugą. Jak wyglądały jarmarki w Krewie

18 października 2022
jarmarki w Krewie
Tak wyglądały jarmarki w Krewie w latach międzywojennych. Fot. Alfons Wysocki (z archiwum Oddziału Rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego)

Lata trzydzieste XX w. to okres rozwoju gospodarczego Krewa. Cztery razy w roku odbywały się w mieście ogromne jarmarki. Według smarhońskiego historyka Alfonsa Wysockiego, w takie dni miasto roiło się ludźmi i zwierzętami, których zbierało się bardzo dużo.

O rozmiarach przedwojennych jarmarków w Krewie świadczy obserwacja miejscowego mieszkańca Mikołaja Kresły, którego dzieciństwo przypadło na tamte czasy. Kiedyś z dziecięcej ciekawości zaczął liczyć wozy, które przyjeżdżały na jarmark tylko od strony Mołodeczna i Radaszkowicz. Okazało się, że było ich ponad sto pięćdziesiąt! A ile takich wozów przyjeżdżało z innych kierunków: z Wołożyna, Smarhoni, Oszmian i Wilna! W takie dni były nimi zastawione wszystkie ulice w  Krewie.

Drobne targi odbywały się co tydzień. Większe, ze sprzedażą zwierząt, robiono co dwudzieścia pięć dni, a w niektórych latach nawet co dziewięć dni.

Według miejscowych, jarmarki w Krewie organizował ktoś z tutejszych mieszkańców. Odpowiadał również za nadzór nad porządkiem i zbieranie podatków od handlarzy. Część dochodu pozostawała organizatorowi, a resztę przekazywał państwu.

Pod targi w Krewie przeznaczano dwa place. Na jednym z nich, w pobliżu zamku, handlowano bydłem i mięsem. Miejscowi pamiętają stałą klientkę, Kaciarynę z Mirkliszek, która zawsze kupowała około 20 byków i razem z synem przeprowadzała je do Wilna. W jakiś specjalny sposób przywiązywali zwierzętom głowy do nóg, co uniemożliwiało im okazywanie nieposłuszeństwa po drodze.

W pobliżu tego miejsca znajdowała się również rzeźnia. W ten sposób można było kupić albo żywe bydło, albo mięso. Nad wszystkim czuwał lekarz weterynarii pan Krupowicz, absolwent szkoły rolniczej w Antonowie około Barun.

Na drugim placu, w centrum miasta, można było kupić inne produkty, a także wyroby przemysłowe i rzemieślnicze: tkaniny, naczynia, ubrania, narzędzia rolnicze.

Rozrywka i zabawy podczas jarmarku

Jarmark oprócz części komercyjnej miał jeszcze jedną bardzo atrakcyjną dla miejscowych i przyjezdnych cechę: to było prawdziwe święto ludowe.

Zabawy rozpoczynały się na kilka dni przed jarmarkiem, kiedy to pomalowany animator szedł ulicami miasteczka, uderzając w szyber od pieca i przypominając wszystkim o wydarzeniu. Podczas jarmarku organizowano różne gry, zabawy, stawiano karuzele. Stałym uczestnikiem wydarzenia był kataryniarz z żywą papugą: muzyk grał, a ptak wyciągał karteczki z przepowiedniami na przyszłość.

Konkurentkami kataryniarza z papugą były cyganki. Podczas gdy ich mężczyźni negocjowali z kupcami i sprytnie załatwiali swoje oszukańcze sprawy, wróżyły z rąk naiwnych wiejskich kobiet i młodych dziewczyn.

Odwiedzali targi również niedźwiednicy z wyszkolonymi niedźwiedziami. Zwierzęta tańczyły i pokazywały różne sztuczki. Pewnego dnia czterech krzepkich chłopów zgłosiło się na  przeciąganie liny z niedźwiedziem. I jakże się śmiał rozbawiony tłum, gdy zwięrzę z łatwością pokonało pewnych siebie siłaczy. Co prawda w ostatnich przedwojennych latach niedźwiedzie występy były zakazane, gdyż władze zaczęły podejrzewać podróżujących artystów o przynależność do obcego wywiadu.

Jarmark kończył się w miejscowych restauracjach

W dniach jarmarku właściciele wielu krewskich sklepików i dwóch tutejszych jadłodajni, które jednak nazywano restauracjami, wyraźnie się bogacili: zwyczajem było świętowanie udanego handlu. I choć pijaństwo w tamtych czasach nie było rozpowszechnione, czasem zdarzały się przy wódce nieprzyjemne chwile. Jedna z białoruskich gazet okresu międzywojennego pisała o niskim poziomie kulturowym części krewskiej młodzieży i jej brzydkich uczynkach. Na przykład podczas jarmarków krewscy młodzieńcy dokonywali „napadów” na chłopców z innych wsi, bili ich i dopuszczały się wymuszeń. Zdarzały się przypadki, że miejscowi chłopcy byli wynajmowani przez kogoś obcego do tych samych celów w zamian za alkohol.

Miejscowi nie wspominają o wypadkach opisanych w gazecie. Prawdopodobie zdarzało się to dość rzadko. A może taka już jest ludzka natura, że ​​z zakamarków swojej pamięci wydobywa przede wszystkim tylko to co dobre, piękne i przyjemne.

Podobał ci się tekst? Pracujemy nad nowymi historiami dla was! Wesprzyj autora i zespół Kreva.Travel za pomocą PayPal. To bezpieczne i łatwe!