Jakie dziedzictwo zostało nam po wojnie. Wybuchy pocisków artyleryjskich w czasie powojennym
Pierwsza wojna światowa, która przeleciała przez nasze ziemie krwawym huraganem, a następnie druga wojna światowa pozostawiły po sobie setki pocisków na polach bitew pod Krewem, które eksplodowały nawet kilkadziesiąt lat po podpisaniu traktatów pokojowych.
Czasami działo się to pod kontrolą brygad saperów, a często zdarzało się, że przeszłe wojny „strzelały” przez nieuwagę okolicznych mieszkańców, którzy trafiali na takie niebezpieczne znaleziska.
Rozbierali amunicję, aby zarobić pieniądze
„Konsekwencje głupoty” to tytuł krótkiego artykułu w wileńskiej gazecie „Nasz pszyjaciel”, opublikowanego 18 sierpnia 1929 r. Opowiada o tragicznym incydencie, który wydarzył się w Krewie z miejscowymi nastolatkami Antoniem Bylińskim, Janem Basiukiewiczem i moim wtedy jeszcze młodym ojcem Mikołajem Kamińskim. Podczas wypasu krów faceci znaleźli na polu pocisk i wrzucili go do ognia. Rozległ się wybuch, ciężko raniąc Bylińskiego i rozdzierając Basiukiewicza. Chłopcy zostali przywiezieni do krewskiego szpitala. Jana uratować się nie udało, zmarł nie odzyskawszy przytomności.
Mój ojciec, który miał wtedy 13 lat, później nie lubił wspominać o tym incydencie. O szczegółach tragicznego zdarzenia można było dowiedzieć się od krewnych Antona Bylińskiego, którzy mieszkali blisko nas.
Po znalezieniu pocisku chłopcy postanowili go rozebrać, aby wydobyć granułki z ołowiu, którymi pocisk był wypełniony. Później można byłoby otrzymać za nie trochę pieniędzy. Aby pocisk łatwiej się rozbierało, postanowili podgrzać go na ognisku w jednym z bunkrów.
Anton zaczął rozbierać pocisk. Pozostała dwójka postanowiła nie ryzykować. Mikołaj bezskutecznie spróbował odradzić przyjaciół robienia tego, i w końcu opuścił bunkier. Jan został, ale odszedł bliżej wyjścia. W wyniku eksplozji właśnie on zmarł, a Anton został bez palców na ręce. Chociaż mój ojciec nie został ranny, możliwie, że wyrzuty sumienia dręczyły go przez całe życie, jak to często bywa w takich przypadkach.
Dom wysadził się w powietrze
Prawdopodobnie inny mieszkaniec okolic Krewa też planował zarobić na demontażu amunicji. „Gazeta Lwowska” w numerze od 6 października 1926 r. zamieściła mały artykuł pod tytułem „Tajemniczy wybuch”. Poinformowano, że we wsi Kubaliny, gminy Krewskiej, powiatu oszmiańskiego, w domu chłopa Jankowskiego, doszło do strasznej eksplozji.
Była ona tak potężna, że cały dom wysadził się w powietrze. Na szczęście właściciel nie zginął, odniósł tylko lekkie obrażenia. Przyczyną wypadku była duża liczba urządzeń wybuchowych, które Jankowski przechowywał w domu. Jak pisze gazeta, w związku ze zdarzeniem wszczęto śledztwo.
Pocisk w ognisku świętojańskim
Obszerny bunkier w uroczysku Katlouka na obrzeżach miasta zawsze był ulubionym miejscem odpoczynku kreweskiej młodzieży: tu można było się schronić przed deszczem, a duży kwadratowy otwór w dachu pozwalał nawet rozpalić w środku ognisko.
W nocy z 6 na 7 lipca 2010 roku przybyła tu grupa jedenastu chłopców i dziewcząt w wieku od 17 do 23 lat, aby świętować Noc Kupały. Co zaskakujące, tutaj już było ułożone na ognisko drewno.
Jeden z chłopców podpalił je. Siedzieli, rozmawiali. I dosłownie po kilku minutach nastąpiła mocna eksplozja, bunkier wypełnił się dymem. Wszyscy wyskoczyli z krzykiem i jękiem. Na powierzchni zrozumieli, że w środku pozostało dwóch chłopców. Starszy z towarzystwa zorientował się i rzucił się z powrotem, by pomóc swoim przyjaciołom.
Jeden z chłopaków, Dźmitri, został poważnie ranny, ale był przytomny. 17-letni Paweł Jabłońsky stracił przytomność. Próbowali udzielić mu pierwszej pomocy, ale próżno. Lekarze pogotowia wezwani ze Smorgoni stwierdzili zgon.
Później śledztwo wykazało, że dzień wcześniej dwóch innych młodych mężczyzn znalazło pocisk z czasów II wojny światowej w pobliżu cmentarza w Krewie i przyniosło go do bunkru, żeby wysadzić. Zebrali drewno, przykryli nim niebezpieczny przedmiot i próbowali podpalić. Ogień trochę się rozpalił, ale wkrótce zgasł. Chłopcy nie odważyli się go ponownie rozpalić. Opuścili bunkier, pozostawiając pocisk pod drewnem.
O czym jeszcze pamiętają gazety i okoliczni mieszkańcy
W wydaniu „Dziennika Wileńskiego” od 1 maja 1932 r. znajduje się krótka relacja o Piotrze Liaszczeuskim, parobku majątku Tenczyn gminy krewskiej, który „znalazł w polu pocisk artyleryjski, przyniósł go do domu i zaczął go rozbierać. Podczas rozbiórki nastąpiła straszna eksplozja. Odłamki pocisku rozerwały Liaszczeuskiego na strzępy”.Były uczeń szkoły w Krewie, Wikenty Siergijewicz, wspomina przypadek z lat 70., kiedy to jakiś chłopiec Cielażewicz ze wsi Papielewicze na zawsze stracił wzrok w wyniku ryzykownej „zabawy” pociskiem. Dorosłe życie spędził w Mińsku, gdzie pracował w jednym z przedsiębiorstw Towarzystwa Niewidomych.
Podobał ci się tekst? Pracujemy nad nowymi historiami dla was! Wesprzyj autora i zespół Kreva.Travel za pomocą PayPal. To bezpieczne i łatwe!