Gdzie szukać złota Napoleona pod Krewem
Słynny trakt napoleoński, którym cesarz Francuzów w 1812 roku udał się ze swoją armią na zdobycie kolejnego kawałka ziemi, a potem haniebnie nim wracał, omija nieco nasze miasto na rzecz Smarhoni i Zalesia. Sam Napoleon raczej nie przyjeżdżał do Krewa, ale jego podwładni odwiedzali miasto oraz najbliższe okolicy. Być może złoto Napoleona jest zakopane gdzieś w pobliżu.
Francuzi, po zajęciu Moskwy, gruntownie opróżnili tamtejsze skarbce dziedzińców i kapliczek. Nawet zwykli żołnierze nie mogli się powstrzymać zabrania ze sobą czegoś „na pamiątkę”, nie wspominając już o oficerach! Co prawda, nie wszyscy dowieźli swoje łupy do domu: podczas szybkiego odwrotu w surowych warunkach zimowych, ciągłych prześladowań przez wroga i innych trudności wielu musiało pozbyć się zdobyczy lub schować ją po drodze. Krążą pogłoski, że sam Napoleon musiał utopić całą karocę z narabowanym dobrem.
Chowając po drodze skradzione rzeczy, szabry planowali wrócić po nie w lepszych czasach. Może komuś się udało to zrobić później, ale dla większości dobry moment nigdy nie nadszedł. Niektórzy zabrali swoje sekrety do grobu, inni zapomnieli miejsca, w których schowali swój łup. Reszta po prostu nie miała okazji żeby zrealizować swoje plany.
Jaki ślad zostawili po sobie Francuzi w Krewie
Sto lat po tych wydarzeniach miejscowy historyk Czesław Jankowski w swoich zapiskach o Oszmiańskim odcinku traktu twierdził, że cesarz „nie mógł zobaczyć upiornej wieży Krewa, w której konała stara Litwa w ochrypłym jęku Keistuta”. Jednak część jego armii zdecydowała pójść z Mołodeczna do Oszmian nie przez Smarhoń, lecz bezpośrednio przez Krewo. Ulica, którą żołnierze najprawdopodobniej weszli do miasta, nosiła w okresie międzywojennym imię Napoleona. Dziś jest to część Zarzecznej, która biegnie obok cerkwi w kierunku Lebiedziewa.
Jak świadczyli pod koniec XIX wieku miejscowi, pod czas swojego pobytu w mieście Francuzi bezczelnie umieścili swoje konie w krewskim kościele. Co więcej, wychodząc z miasta, podpalili ten budynek. W zapiskach miejscowego historyka Piotra Hrynkiewicza znajdujemy informacje od starszych ludzi, że nawet prawie całe miasto zostało spalone wtedy przez Francuzów.
W lesie w pobliżu wsi Kamianica jest miejsce, w którym podobno znajdują się groby Francuzów. Okoliczni mieszkańcy znajdywali tam napoleońskie monety.
Beczkę ze złotem zakopali przy samotnym dębie
Iwan Traciak ze wsi Czuchny, którego młodość przypadła na okres powojenny, opowiedział następującą historię. Kiedyś zaraz po drugiej wojnie światowej przyjechali tu jacyś obcy ludzie szukając miejsca zwanego Minginowicze. Co ciekawe, taki toponim nie występuje na starych mapach ani w innych dokumentach. Może była to tylko druga nazwa jakiejś wsi albo nazwa lasu, której nikt nigdzie nie zapisał? Mimo to miejscowi słyszeli o takim miejscu i się zgodzili zaprowadzić tam przyjezdnych. Po drodze nieznajomi opowiedzieli swoim przewodnikom o celu ich wizyty. Okazało się, że mieli ze sobą stary dokument, który wskazywał, gdzie należy szukać beczki ze złotem zakopanej podczas odwrotu Napoleona. Instrukcje mówiły, że pewnego dnia o godzinie 12 trzeba stanąć przy samotnym dębie w wyznaczonym miejscu, odmierzyć cztery metry w kierunku, w którym pada cień drzewa i tam kopać. Jednak nie było tam już żadnego dębu, nie zostało po nim nawet pniaka. Nie udało się też dowiedzieć się czegoś od innych o tym drzewie, więc goście odjechali z niczym.
Skarbu nie znaleziono nawet za pomocą wykrywacza metalu
Historia ze skarbem Francuzów miała swoją kontynuację i w naszych czasach. Tym razem szukać złota przyjechali ludzie z wykrywaczem metalu. Iwan Traciak zgodził się być ich przewodnikiem. Nowi poszukiwacze opowiedzieli tę samą historię, co ludzie, którzy byli tu zaraz po wojnie, podali te same punkty orientacyjne i inne wskazówki. Ale teraz tak naprawdę nie musieli wiedzieć, gdzie rósł wspominany dąb, od którego kazano go szukać. Mając specjalne środki techniczne można było w krótkim czasie zbadać cały wybrany teren i bez tego punktu odniesienia.
Po dotarciu do właściwego miejsca goście rozpoczęli poszukiwania. Po jakimś czasie wykrywacz metalu zaczął podawać sygnał, że pod ziemią znajduje się jakieś metalowy obiekt. Zaczęli kopać. Kopali długo, ale w rezultacie nic nie znaleźli. Ponownie włożyli urządzenie do dołu – teraz już nic nie pokazywało. A kiedy następnym razem wykrywacz metalu ponownie zapiszczał o znalezisku, historia się powtórzyła. I tak kilkanaście razy: sprzęt niby znajdywał zakopany metal, a potem, kiedy zaczynali kopać, gubił swoje znalezisko. I tym razem poszukiwacze zostali z niczym.
Podobał ci się tekst? Pracujemy nad nowymi historiami dla was! Wesprzyj autora i zespół Kreva.Travel za pomocą PayPal. To bezpieczne i łatwe!